Vaalserberg


Vaalserberg - na szczycie
  • Najwyższy punkt Królestwa Niderlandów

  • 📐 The height: 322 m.a.s.l.

  • 📅 Date of conquest: 2021-12-31

  • Mountain range: Plateau of Vijlen

Vaalserberg – najwyższe wzniesienie Holandii – wyróżnia w Koronie Europy fakt, że u jego bram stykają się granice trzech państw: Niemiec, Belgii i Królestwa Niderlandów. Przecinają go liczne trasy piesze i rowerowe, a dodatkowo można wjechać tutaj samochodem. My wybraliśmy opcję rowerową, a na szczyt ruszyliśmy z centrum Akwizgranu. Zanim to jednak nastąpiło zwiedziliśmy kilka niemieckich perełek, przemieszczając się kamperem w stronę holenderskiej granicy.

Przedsylwestrowe Niemcy

Około Sylwestrowy urlop 2021 postanowiliśmy spędzi w Niemczech i krajach Beneluxu, wykorzystując dodatkowo ten czas na zdobycie trzech wzniesień znajdujących się na liście Korony Gór Europy. Wsiedliśmy w kampera i ruszyliśmy w drogę obierając za pierwszy cel przygraniczne Görlitz. Kolejnym przystankiem był środkowoniemiecki Erfurt z przepięknym Mostem Kramarzy i niezwykłym kompleksem katedralnym. 

W dalszej drodze zatrzymaliśmy się w Limburgu an der Lahn, które zachwyciło nas bajkową starówką i nietuzinkową Katedrą wpisaną na listę UNESCO. Tutaj zdarzyła się też pierwsza awaria kampera – akumulator pokładowy wyłączał się niespodziewanie, nie podając prądu potrzebnego do zasilania ogrzewania. Musieliśmy więc zrezygnować z noclegów na dziko, zadowalając się licznymi kamper parkingami, gdzie możliwy był dostęp do prądu.  

W dzień przed sylwestrem dotarliśmy do Akwizgranu, gdzie wynajęliśmy mieszkanie w starej kamienicy. Nie była to tania opcja, a dodatkowo musieliśmy zostawić kampera na odległym od centrum parkingu. Samo mieszkanie nas jednak zachwyciło. Odrestaurowano je w dobrym stylu uzupełniając starymi meblami. Kwadratowy taras wewnętrzny pozwolił nam następnego dnia zjeść pyszne śniadanie, podczas którego rozkoszowaliśmy się piękną pogodą. A ta nas szczerze zaskoczyła. W środku zimy było 14 stopni i pełne słońce. 

Rowerem na Vaalserberg

Na placu przed katedrą natrafiliśmy na stację rowerów miejskich. Idealnie, bo mieliśmy w głowie plan wjechania rowerami na holenderski najwyższy szczyt. Ostały się tylko dwa, elektryczne. Mieliśmy jednak mały problem z aplikacją, bo ta nie pozwalała nam wpisać polskiego adresu. Skłamaliśmy więc i na ten jeden dzień staliśmy się niemieckimi rezydentami. Wcześniej w podobny sposób zgłosiliśmy się w aplikacji Ministerstwa Zdrowia (restrykcje COVID-19) jako osoby przebywające w Niemczech, podając za adres stałego pobytu parking w Erfurcie. Przeszło w obu przypadkach.

Wsiedliśmy na wypożyczone rowery i po pokonaniu kilku kamienistych uliczek w centrum wyjechaliśmy na dobrze oznaczone drogi rowerowe. Poruszanie się rowerem po mieście było bardzo wygodne, a gdy zjechaliśmy na wąską wiejską drogę przyjemność z wycieczki tylko się wzmogła. W oddali majaczyła już belgijska wieża widokowa na Vaalserbergu. Ostatnie kilometry upłynęły nam na mozolnym podjeździe pośród gołych bukowych lasów. Ptaki wesoło ćwierkały a temperatura oscylowała w granicy 16 stopni. Zimy brak.

Vaalserberg i trójstyk granic

Po 40 minutowej jeździe stanęliśmy na szczycie. Wpierw skierowaliśmy się w stronę grupki ludzi otaczających słupek wyznaczający trójstyk granic. Stojące tu flagi zachęcały do wykonania pamiątkowej fotki. Leżący nieopodal monument określający najwyższy punkt Królestwa Niderlandów nie wzbudzał już takiego zainteresowania. Mieliśmy więc czas na nieco dłuższą sesję z wykorzystaniem statywu. Nasze wysiłki przyciągnęły kolejnych turystów zainteresowanych tym, co my tam tak fotografujemy. Kilku było zdziwionych, że wchodząc na Vaalserberg znaleźli się w najwyższym punkcie kraju.

Ponieważ wieża widokowa była zamknięta a do restauracji ustawił się wężyk ludzi, postanowiliśmy skorzystać z pogody i udaliśmy się w poszukiwania najwyższego wzniesienia tej części Ardenów, leżącego po belgijskiej stronie granicy. Niestety nie ma ono żadnego oznakowania. Kierując się koordynatami na mapie i ukształtowaniem terenu mniej więcej poczuliśmy, że szczyt mamy zaliczony. Droga powrotna minęła nam na przyjemnym zjeździe, gdzie głównie naciskaliśmy hamulec, od czasu do czasu wykonując jeden lub dwa obroty własnymi siłami.

Akwizgran bez fajerwerków

Po oddaniu rowerów na stacji i automatycznym zapłaceniu 7 euro / za rower (elektryczny rower wypożyczony na 3 h za niespełna 35 zł!) usiedliśmy w hiszpańskim bistro Masuto na sałatkę i kieliszek wina. Następnie udaliśmy się na przed sylwestrową drzemkę. Przed wyjściem na miasto przygotowaliśmy sobie jeszcze kolacje w mieszkaniu, którą zjedliśmy ze smakiem na trasie. Sylwestrowy toast planowaliśmy jednak wznieść przed miejskim ratuszem. 

Na głównym placu miasta w niewielkich grupach gromadzili się ludzie. Przepisów anty zgromadzeniowych pilnowali stróże prawa. W ostatnim otwartym kiosku zakupiliśmy małą butelkę Jagermeistera i ustawiliśmy się strategicznie w cieniu lampy. Ludzie zaczęli odliczać na 10 sekund przed północą. Ponieważ w mieście jest zakaz używania sztucznych ogni jedynym symbolem rozpoczęcia Nowego Roku był wesoły krzyk zgromadzonych ludzi, jednak i ten nie był zbyt głośny, chociaż wystarczający aby do lotu poderwały się miejskie gołębie.

Niemiecka zabawa

Imprezę przenieśliśmy do dyskotekowej części miasta, gdzie nie urządzano tańców a jedynie ludzie siedzieli w ogrzewanych namiotach dyskotekowych barów. Wypiliśmy po kieliszku noworocznego wina, złożyliśmy życzenia rodzinie i przyjaciołom i ruszyliśmy na przedłużony spacer ku naszemu mieszkaniu. Miasto nie bawiło się zbyt długo, ulice szybko pustoszały a jedynie z kilku otwartych okien słychać było muzykę. Pandemia zapewne mocno wpłynęła na noworoczną zabawę. A może to niemiecka natura i umiłowanie spokoju i porządku? Ktoś z Was spędzał może Sylwestra w Niemczech i ma przemyślenia? 

Spać kładliśmy się z myślą, że następnego dnia czeka nas zwiedzanie Katedry w Akwizgranie i wędrówka na kolejny szczyt z Korony – Signal de Botrange.