Kékes


  • Najwyższa góra Węgier

  • 📐 Wysokość: 1014 m.n.p.m.

  • 📅 Data zdobycia: 2017-09-05

  • Pasmo górskie: Karpaty Zachodnie, Góry Mátra

Pomysł wejścia na Kékes pojawił się wraz z planem wyjazdu motocyklowego do Rumunii i Bułgarii. Ustalając trasę przejazdu do Baia Mare, naszego pierwszego przystanku w Rumunii, okazało się, że niewiele zbaczając z drogi jesteśmy w stanie zdobyć Kékes podczas jednodniowej wyprawy.

Na nocleg zatrzymaliśmy się w Egerze położonym w odległości ok. 50 km od najwyższego szczytu Węgier. Góra wznosi się na wysokość 1014 metrów, będąc tym samym zaledwie o 1 metr niższą od najwyższego szczytu gór Sowich – Wielkiej Sowy. Oba szczyty porasta stosunkowo gęsty las, lecz z obu możemy podziwiać piękna panoramę za sprawą wież widokowych. Są one również stosunkowo popularne wśród rodzin z dziećmi, co w przypadku Kékesa dodatkowo potęguje fakt, że góry nie trzeba właściwie zdobywać, ponieważ pod sam wierzchołek można dojechać samochodem. My zdecydowaliśmy się jednak na dłuższą, pieszą wędrówkę od podnóża góry.

Czego lepiej nie robić w sklepie

Spod hotelu Minaret w Egerze wyjechaliśmy motocyklem krótko po godzinie 9, mając w planie zwiedzenie po drodze zamku Sirok. Pogoda była wczesno-jesienna, słoneczna, z lekkim wiatrem i pierwszymi suchymi liśćmi unoszącymi się w powietrzu. Ponieważ dzień wcześniej dotarliśmy na miejsce stosunkowo późno, po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości Egerbakta na zakupy.

Spotkała nas tu drobna, lecz niemiła niespodzianka. Chcieliśmy kupić wodę, jednak koniecznie niegazowaną. Niestety opisów po angielsku na żadnej butelce nie znaleźliśmy więc Łukasz zrobił zdjęcie, aby Google odczytał mu z etykiety jaką wodę trzyma w ręce. W tym momencie wyskoczyła (dosłownie) ekspedientka z za półki i zaczęła krzyczeć na niego, że nie wolno tego robić (prawdopodobnie o to właśnie chodziło). Wytłumaczyć ze złamania zakazu w żaden sposób się nie dało, natomiast próba uzyskania odpowiedzi, która woda jest niegazowana skończyła się otrzymaniem butelki, a jakże inaczej, wody gazowanej. Na usprawiedliwienie pani ekspedientki należy powiedzieć, że przy wejściu do sklepu był znak zakazu wykonywania zdjęć, co później okazało się być normą w węgierskich minimarketach.

Orle gniazdo na Węgrzech

Po wyjeździe z Egerbakta droga przyjemnie wznosiła się ku górze i prowadząc kilkoma łagodnymi zakrętami, doprowadziła nas do miejscowości Sirok. Mając w pamięci wizytę w innym węgierskim zamku nad Balatonem, zatrzymaliśmy się przy bankomacie aby pobrać niewielka ilość forintów, koniecznych do zapłacenia za bilet wstępu (brak płatności kartą). Ruina zamku pięknie wznosi się nad miejscowością, w której większość domów zbudowana jest w charakterystyczny dla tego regionu sposób. Są to z reguły jednopiętrowe, kwadratowe budynki z dachem w kształcie ostrosłupa o podstawie kwadratu. Opis czysto matematyczny w pełni oddaje ich specyfikę. Wygląda to niesamowicie, zwłaszcza, gdy pomyślimy o sporym nieładzie architektoniczny polskich wsi.

Pod skałą, na której usadowił się zamek, znajduje się parking (płatny przy wjeździe), a przed wejściem na deptak prowadzący pod bramę jest kasa. Ścieżka wznosi się dość stromo w górę jednak nie powinna stanowić problemu dla większości turystów. W połowie drogi jest rozwidlenie skąd można udać się na okoliczne skałki wapienne. Całość przypomina polską Jurę Krakowsko-Częstochowską w miniaturze.

Kékes czyli niebieskawy

Wejścia na zamek strzeże drewniany szlaban i niewielki mostek zwodzony oraz całkiem nowe, drewniane drzwi bramy wjazdowej. Zamek od początku lat 60-tych jest systematycznie przekształcany w lokalne centrum turystyczne, z niewątpliwym pożytkiem dla tego miejsca. Największą jego zaletą jest usytuowanie na wapiennej skale o wysokości 293 metrów n.p.m., dzięki czemu z platform zamku roztacza się przepiękna panorama. Sporą atrakcję stanowią liczne podziemne korytarze, wykute bezpośrednio w skale. Przed zwiedzaniem warto uzbroić się w latarkę, ponieważ wewnątrz brakuje sztucznych źródeł światła.

Dla nas najciekawszy był widok na leżący nieopodal Kékes. Góra, z charakterystyczną wieżą telewizyjną, pięknie odznaczała się na tle niskich, kłębiastych chmur. Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć, zaglądnięciu do każdego pomieszczenia (na zamku znajdują się nawet toalety), wróciliśmy do motocykla i udaliśmy się w stronę miejscowości Parád.

„Zacznij od nabrania wody” – początek szlaku na Kékes

Leżący u podnóża góry Kékes Parád może stanowić dobrą bazę noclegową dla osób chcących wejść na najwyższy szczyt Węgier. Aby dostać się na początek szlaku z głównej drogi zjechaliśmy w lewo, ku przysiółkowi Parádóhuta. Droga asfaltowa kończyła się w miejscu zabudowanego wiatą źródełka, zmieniając się w leśną, szeroką ścieżkę. Źródełko było na tyle popularne, iż w czasie gdy zaparkowaliśmy motocykl, przebraliśmy się i przygotowaliśmy do wędrówki podjechały do niego trzy samochody, w tym jeden po brzegi wypełniony plastikowymi butlami. Sami mieliśmy zapas wody na całą wędrówkę (w tym jedną gazowaną i dwie butelki z mamą i dzieckiem na etykiecie (niegazowana, uff) – jedyny udany zakup w Egerbakta). Po zaznajomieniu się z mapą szlaków i wyborze ścieżki rozpoczęliśmy spacer w stronę szczytu, początkowo wzdłuż żółtego szlaku.

Warto zaznaczyć, iż oznakowanie szlaków nieco różni się na Węgrzech od polskiego. Znajdziemy tutaj zarówno trzy przylegające do siebie poziome paski (tak jak w Polsce zewnętrzne białe, wewnętrzny o innym kolorze), jak i krzyże wpisane w biały prostokąt. Oba wyznaczają główne i najważniejsze szlaki. Dodatkowo napotkamy trójkąty oraz koła wpisane w białe prostokąty. Trójkąty wskazują drogę na szczyt / punkt widokowy, natomiast koła prowadzą do ujęcia wody pitnej (strumień, źródło). Znaki namalowane są przeważnie na drzewach. Raz jedynie napotkaliśmy drewniany drogowskaz na przecięciu szlaków, który informował o odległości (nie czasie) do określonego miejsca.

Zaczynając od źródełka trasa na Kékes prowadziła ścieżką o nieznacznym nachyleniu, a główną przeszkodę stanowiły korzenie drzew. Na pierwszym rozwidleniu żółty szlak zmieniliśmy na czerwony z krzyżem i mozolnie uzyskiwaliśmy kolejne metry, wędrując widnym, bukowym lasem. Taki krajobraz towarzyszył nam wzdłuż całej drogi na szczyt, jedynie drzewa w górnych partiach stawały się coraz cieńsze i były gęściej ułożone.

Mężczyzna o drogę nie pyta… zwłaszcza, gdy nie ma kogo

W ok 1/3 trasy z oczu zniknął nam czerwony krzyżyk. Nie było przy tym żadnego oznaczenia aby ścieżka skręcała w lewo lub w prawo. Również na mapie, której zdjęcie wykonaliśmy, nie wydać było aby trasa zmieniała przebieg, lecz pięła się prosto w górę. Ponieważ nie w smak nam było iść na przełaj zdecydowaliśmy się na dłuższy wariant ubitą drogą. Po przejściu około 500 metrów zauważyliśmy leśną ścieżkę kierującą się w stronę szczytu. Trochę ze względu na późną porę, zdecydowaliśmy się nią wspinać.

Po przejściu kolejnych 500 metrów stromym podejściem, wśród licznych głazów i niskiej roślinności doszliśmy do miejsca odpoczynku turystów, gdzie ponownie natknęliśmy się na czerwony krzyżyk. Nie mając czasu na odpoczynek ruszyliśmy kawałek wzdłuż czerwonego szlaku do punktu, w którym spotykał się on ze szlakiem niebieskiego krzyżyka przy dość charakterystycznej polanie. Prowadził do niej mostek nad niewielkim bagnem. Niestety brakowało informacji, że aby trafić na niebieski szlak należy właśnie przejść przez mostek. Pierwsze znaki określające niebieski szlak pojawiły się dopiero kilkanaście metrów dalej. Gdyby nie ciekawość co napisane jest na tablicach informacyjnych pewnie znowu byśmy je ominęli.

Poza szlakiem czyli dolna stacja kolejki narciarskiej

Pogoda zaczęła się nieco pogarszać więc przyspieszyliśmy kroku. Niebieski szlak coraz bardziej przypominał trasę na Ślężę. Wraz ze zdobywaniem wysokości coraz więcej ukazywało się dużych skał, porośniętych mchem lub porostami, tak charakterystycznych dla tego śląskiego szczytu. Na kolejnym rozwidleniu wybraliśmy szlak żółty chcąc obejść szczyt z jednej strony a zejść z drugiej. Po przejściu ok. 1 km napotkaliśmy drobne rozwidlenie i nie widząc kolejnego znaku zdecydowaliśmy się wybrać ścieżkę w lewo w kierunku szczytu.

Okazało się jednak, że obrana droga prowadziła jedynie do dolnej stacji kolejki narciarskiej, nieczynnej w sezonie letnim. Z oddali widać już było cel naszej wędrówki, zdecydowaliśmy się więc pójść skrajem lasu, aby nie przedzierać się przez trawę pokrywającą trasę zjazdową. To była dość mozolna wspinaczka, spory kąt nachylenia i konieczność unikania śliskich kamieni, sprawiła, iż początkowo łatwa trasa przerodziła się w nieco bardziej wymagające podejście. Dzięki temu Kékes zapamiętamy na dłużej.

Wieża na szczycie

Na szczycie znajduje się spora polana, a na niej ponad 170-metrowa, betonowa wieża telewizyjna. Oprócz tego można tu również znaleźć restaurację, kamienny obelisk pomalowany w barwy Węgier, wyznaczający najwyższy punkt, oraz miejsce pamięci motocyklistów, którzy mają tutaj swoje cykliczne zjazdy i wspominają swoich zmarłych kolegów. Wejście na wieżę kosztuje niewiele, jednak trzeba mieć ze sobą gotówkę. Na taras widokowy można wjechać windą lub wejść po schodach. Widok zapewne jest przepiękny. Pogoda nas jedna nie rozpieszczała. Na górze wiało, a my byliśmy już nieco przemoknięci, więc obeszliśmy szybko taras dookoła i schroniliśmy się za drzwiami wieży. Mieliśmy nadzieję na gorącą herbatę w kawiarni, która znajduje się piętro niżej (podobny widok, tyle, że za szkłem), jednak wyproszono nas stamtąd w mało uprzejmy sposób („Closed”, „Out”). Zeszliśmy po schodach i po ostatnim zdjęciu pod samą wieżą udaliśmy się drogą powrotną szlakiem niebieskim.

Wracając odkryliśmy przyczynę naszego pierwotnego zgubienia szlaku czerwonego. Otóż część lasu zamknięto (ogrodzono siatką) wraz z prowadzącym przez nią szlakiem. Nie pofatygowano się jednak aby zaznaczyć zmianę na drzewach lub dać zastępcze znaki. Chcąc nie chcąc nie mieliśmy nawet szansy aby ten szlak wypatrzeć. Pierwotnie po zejściu mieliśmy w planie jeszcze wjechać na szczyt motocyklem a następnie dojechać do Egeru południową stroną gór Mátra, jednak zimny deszcz skutecznie zniechęcił nas do podjęcia dłuższej (o prawie godzinę) trasy. Po całym dniu pełnym przygód obiecaliśmy sobie dobrą kolację i nie zawiedliśmy się wybierając nieco hipsterski lokal o nazwie „Brumbrum”, znajdujący się u podnóża bram Zamku w Egerze.

Zobacz album Kekes