Musała


Musała - kwadrat
  • Najwyższa góra Bułgarii

  • 📐 Wysokość: 2925 m.n.p.m.

  • 📅 Data zdobycia: 2021-10-03

  • Pasmo górskie: Riła

Nazwa najwyższego szczytu Bałkanów – Musała – wywodzi się z języka arabskiego (musalla) i oznacza “drogę do Boga” lub “miejsce modlitwy”. Była to dla nas fascynująca ciekawostka gdyż ludzkie pragnienie, aby Najwyższego umieścić tam gdzie jest najwyżej, najgłębiej czy po prostu tam gdzie trudno się dostać, znane jest od zarania dziejów. Ktoś powie, że tak łatwiej było utrzymać wiarę w Boga jako tego, którego nie sposób sięgnąć. Mamy więc Masyw Olimpu, uznany przez starożytnych Greków za siedzibę Bogów. W Australii, zgodnie z wierzeniami rdzennej ludności, na górze Uluru spotykają się ich bóstwa z duchami przodków. Podobnie Turcy, władający Bułgarią w dawnych wiekach, kierując oczy ku temu najwybitniejszemu szczytowi, chcieli również w myślach z pomocą nazwy kierować je ku Bogu.

Nocleg w Sofii

Nasz plan zdobycia Musały ulegał wielokrotnym zmianom. Wyklarował się dopiero po wejściu na Midżur, gdy po powrocie z gór spoglądnęliśmy na prognozy pogody dla Masywu Riły. Po kilku mroźnych, jesiennych dniach z początkiem października miało nadejść ocieplenie i okno pogodowe. Decyzja zapadła szybko, z Serbii kierujemy się ku Bułgarii i jej stolicy Sofii.

Tym razem przejazd przez granicę nie sprawił nam niespodzianek. Z nowości sprawdzono nam paszporty covidowe, po raz pierwszy podczas podróży po Bałkanach. W Sofii zamierzaliśmy zatrzymać się na nowo otwartym kamper parku. Dojechaliśmy na miejsce o 22:45. Nieco późno na telefony, a przestrzeń parkingu dla bezpieczeństwa była ogrodzona wysoką siatką. Jeszcze w Niszu zostaliśmy ostrzeżeni aby w Bułgarii nie pozostawiać kampera na publicznych parkingach i tym bardziej w nim wtedy nie spać. Zdecydowaliśmy się posłuchać rady i chcąc nie chcąc wykonałem telefon na podany na bramie numer. 

Gregori okazał się bardzo sympatycznym gospodarzem, nie miał żadnych problemów z naszym późnym przyjazdem, bramę otworzył nam automatycznie i powiedział, że możemy zapłacić rano. Przestrzeń parkingu dla kamperów dzielona jest z wypożyczalnią tychże. Jest tutaj zaplecze sanitarne (prysznic i toaleta) oraz drewniany stół z ławkami do spożywania posiłków (w mało fortunnym miejscu obok toalety). Całość jest wysypana drobnymi kamykami. Bardzo blisko znajduje się stacja metra. Jedyna mała niedogodność to brak możliwości uiszczenia opłaty kartą. Za noc płaciliśmy około 70 zł (30 lewów).

Cerkwie Sofii

Na zwiedzanie Sofii przeznaczyliśmy sobie dwa dni. To niewiele czasu a jednocześnie dosyć aby poczuć specyficzny klimat miasta. Sofia jest jak całe Bałkany, to swoista mieszanka stylów architektonicznych i wiar, uśmiechnięta beztroska młodzież, kontra zmęczeni życiem 40-latkowie, liczne myjnie samochodowe, a w nich nowiutkie auta a obok woźnica wymienia opony wozu konnego w wulkanizacji. Miasto nas nie wciągnęło ale i nie zmęczyło. Uważamy, że warto się tu zatrzymać przed wyjazdem w bułgarskie góry. 

Naszą przygodę z bułgarską stolicą zaczęliśmy od dzielnicy Lyulin. Jest to typowe socrealistyczne osiedle jakich wiele w naszych rodzimych miastach. Jest ono jednak dobrze skomunikowane z centrum i korzystając z metra w czasie 15 minut znaleźliśmy się naprzeciw jednej z większych Cerkwi w Sofii. Wejście do świątyni jest bezpłatne, jednak należy uiścić opłatę za robienie zdjęć (10 zł). Sytuacja powtarzała się w pozostałych, turystycznych świątyniach, trzeba się więc przygotować na takie drobne wydatki (nie zapłacimy za nie kartą). Za uiszczoną opłatę nie otrzymamy paragonu, a jedynie ręcznie wypisany bilecik (uwaga dla osób chcących odliczać takie koszty). Następnie zwróciliśmy się w stronę budynków rządowych. Pomiędzy nimi kryje się najstarszy budynek miasta. Niewielka ceglana rotunda zamieniona na sklepik-muzeum sprzedający dewocjonalia. Trochę szkoda tak historycznego miejsca a największe wrażenie robi perspektywa w jakie znalazł się budynek.

Opłata za zdjęcia

W monumentalnym Soborze św. Aleksandra Newskiego panował półmrok. Historia wykupienia przeze mnie biletu na fotografię tutaj przejdzie do historii. Wystarczy wspomnieć, że 4 razy podchodziły do mnie osoby z obsługi prosząc o zakup biletu w zamkniętych kasach, prowadząc mnie pod ramię do tychże, przepraszając za sytuację i ponownie prosząc o zakup biletu w zamkniętych kasach. A po sprzedaży biletu spod lady ponownie prosząc mnie o zakup biletu… 

Nocne życie miasta

W centrum miasta zwiedziliśmy jeszcze meczet i dzielnicę targową, a późnym wieczorem dodatkowo okolice Narodowego Pałacu Kultury (NPK). Zanim jednak nocna Sofia… Zjedliśmy bardzo dobrą kolację w Hadjidraganov’s Houses Restaurant. Wnętrze nawiązuje do szeroko pojętej kultury bułgarskiej, w tle usłyszymy zaś ludowa muzykę (często w wykonaniu na żywo). Miejsce jest bardzo popularne, tak wśród turystów jak i lokalsów. Dość powiedzieć, że dwa tygodnie po naszej wizycie inni kamperowi podróżnicy – Maja i Krzysiek z Życie Dookoła Podróży – odwiedzając Sofię, również wybrali tą restaurację na bułgarską kolację 🙂 

Miasto nocą żyje wzdłuż Bulwaru Vitosha (i okolic), deptaku wiodącego od NPK do pl. Sveta Nedelya gdzie krzyżują się dwie linie metra. W pubie Crafter Bar znaleźliśmy piwa rzemieślnicze z Polski (drugie nasze takie zaskoczenie w czasie podróży, pierwszy raz zdarzyło się tak w Mińsku) ale skusiliśmy się na lokalną IPĘ. Piwnych miejsc jest całkiem sporo, co było dla nas zaskoczeniem, ponieważ Bułgarię kojarzyliśmy raczej z winami. W mieście czuliśmy się stosunkowo bezpiecznie. Na kamper park wróciliśmy około północy.

UNESCO – Cerkiew Bojańska wśród sekwoi

Rankiem następnego dnia udaliśmy się zwiedzić wpisaną na listę UNESCO Cerkiew Bojańską. Kościółek znajduje się na zboczach masywu Witoszy, w niedalekiej odległości od Narodowego Muzeum Historii. Idąc z parkingu zatrzymaliśmy się na śniadanie w restauracji The School, z pięknym widokiem na Sofię. Obsługa kelnerska nas tu nieco zawiodła jednak jedzenie było wyśmienite.

Cerkiew otoczona jest niewielkim parkiem, w którym zachwycają sporych rozmiarów sekwoje. Wejście jest płatne, a ze względów pandemicznych i bardzo niewielkiej przestrzeni wewnątrz, do środka wpuszczane są grupy maksymalnie 10-osobowe. Ograniczony jest również czas – 10 min na grupę. Po wejściu strażnik ustawił nakręcany budzik i pozwolił nam podziwiać przepiękną polichromię. Niestety w środku nie można robić zdjęć. Czas szybko upłynął a głośny dźwięk budzika sprowadził nas na ziemię. Po powrocie do auta udaliśmy się w stronę Masywu Riła.

Kemping w Borowcu i zmiana planów

Do Borowca dotarliśmy po zmroku. Zatrzymaliśmy się na przydomowym kempingu Borovetz. Na miejscu nie było właściciela, zapłatę uiściliśmy w barze nieopodal (30 lewów – 70 zł). Do dyspozycji mieliśmy łazienkę z prysznicem w podziemiu stojącego na posesji domu, oraz podłączenie do prądu. Sama miejscowość jest nastawiona przede wszystkim na zimowy ruch turystyczny. W okresie przed sezonem była całkiem opustoszała. Co więcej na miejscu okazało się, że wyciąg, którym zamierzaliśmy wjechać na wysokość 2300 metrów, jest zamknięty (konserwacja przed sezonem). Musieliśmy więc zmienić plan wejścia na Musałę i zamiast kilkugodzinnej wędrówki przygotować się na całodzienną wyprawę (24 km do pokonania). Po kolacji smacznej kolacji w VICTORIA The Bear położyliśmy się spać nastawiając budziki na 6:30 (godzina przed wschodem).

Musała – na pieszo z Borowca

O godzinie 7:30 rano, po zjedzeniu śniadania i przygotowaniu kawy na drogę, ruszyliśmy w stronę Musały. Czerwony szlak wiedzie początkowo asfaltową drogą a po minięciu dwóch niewielkich parkingów skręca w las. Następnie pokonujemy 7-kilometrowy odcinek drogą gruntową wśród wysokich świerków i modrzewi aż do dolnej stacji jednej z kolejek górskich. Wpierw miniemy jednak trzy drewniane mostki, zawieszone nad rwącymi potokami i zdobędziemy ponad 800 metrów przewyższenia. Przy stacji znajdują się toalety, nieczynne jednak poza sezonem. Tutaj, obok dużej grupy bułgarskich turystów, usiedliśmy na pierwszy odpoczynek. Słońce miło grzało nam plecy, liczne muchówki brzęczały w trawach a lotne nasiona wierzbówki kiprzycy wypełniały powietrze. 

Dalej szlak wiedzie szeroką, górską doliną. Po lewej stronie mijamy stoki narciarskie a po prawej szumi strumień. Jesienią należy się przygotować na grząski grunt i miejscami spore bajora do minięcia. Szlak jest dobrze oznaczony i nie sposób się zgubić. Po niecałej godzinie dochodzimy do schroniska Musała, położonego nad pierwszym przy trasie polodowcowym jeziorem. Okolica bardzo ładna chociaż samo schronisko urodą nie zachwyca. Tutaj zrobiliśmy drugi, nieco dłuższy postój, połączony z pół godzinną drzemką nad brzegiem stawu.

Musała – pierwsze stromizny

Kolejny etap szlaku to dosyć strome podejście wśród wielkich głazów. Należy zaznaczyć, że szlak przy stawie się rozwidla i można pójść dalej po płaskim lub zacząć się wdrapywać. Oba szlaki wkrótce łączą się przy kolejnym stawie (drugi szlak też obejmuje ostre podejście). W naszym wariancie po 15-minutowej wspinacze wypłaszcza się i później, mijając pola kosodrzewin, wędrujemy do pięknego błękitnego jeziora. Krajobraz jest zbliżony do tego karkonoskiego. Wielkie kamienne głazy pokryte są zielonymi porostami. Te się tutaj utrzymują a w Karkonoszach powoli niestety wysychają. Kolejne podejście i kolejne jeziorko. Jest naprawdę pięknie. Mijamy coraz więcej osób na szlaku, głównie tych co zdążyli już zejść ze szczytu. Przed drugim schroniskiem znajduje się źródełko, gdzie można uzupełnić zapas wody. Tutaj też najdłużej utrzymał się lód, pokłosie nocnych przymrozków. 

Musała – schronisko Jezioro Lodowe

Drugie schronisko znajduje się nad Jeziorem Lodowym. Jest to ciekawa, trójkątna budowla, która podzielona została na część wspólną jadalnianą na poziomie zero oraz sypialną, do której prowadzą spiralne schody. Wewnątrz było pusto, za ladą nikt nie stał i gdyby nie przypinki, które zbieramy, nie fatygowalibyśmy nikogo. Zadzwoniliśmy jednak po obsługę i wydawszy 5 lewów staliśmy się właścicielami ładnego, schroniskowego pina. Po wyjściu schronisko minęliśmy z lewej strony i dalej kierowaliśmy się w stronę szczytu. Istnieją dwa wejścia – letnie, które wiedzie zboczem drogą iście spacerową i zimowa, ubezpieczona i wyznaczona słupkami, z której niekiedy korzystają co bardziej niecierpliwi wspinacze. My wybraliśmy drogę trawersującą zbocze.

Musała – na dachu Bułgarii

Wejście jest stosunkowo łatwe, wysokość zdobywamy przy małym kącie nachylenia i w krótkim czasie znaleźliśmy się na szczycie. Niebo było prawie bezchmurne, widok ze szczytu po samą Sofię, a piękna chwili dodał nam fakt, że byliśmy tutaj niemal sami. Jedynie dwóch młodych chłopaków robiło sobie sesję w stylu “Co to nie ja!”. Musała często nie wzbudza jednak ochów i achów ponieważ część widoków przysłania Obserwatorium Meteorologiczne i drugi leżący poniżej szczytu budynek. Podobną sytuację mamy na Śnieżce, innym szczycie z Korony Europy. Tam jednak futurystyczny wygląd stacji meteo przyciąga i stanowi o wyjątkowości szczytu, tutaj każdy ma poczucie, że osoba odpowiedzialna za kształt stacji nie przykładała wagi do jej wyglądu. Sytuacji nie ratuje toporny słup z nazwą szczytu, przy którym turyści starają się zrobić jak najciekawszą fotkę.

Na wierzchołku spędziliśmy trochę czasu rozkoszując się piękną pogodą i w oczekiwaniu na chwilę bez ludzi w zasięgu kadru. Taka nadeszła po upływie 30 minut, zrobiliśmy szybką sesję i przywitawszy się z Polakami, którzy właśnie szczyt osiągnęli, ruszyliśmy w drogę powrotną.

Przy zejściu napotkaliśmy pierwsze duże dzikie zwierzę, kozicę. Nieco dalej nad jeziorem Alekovo zatrzymaliśmy się na krótką sesję. Schodząc wybraliśmy drugą z wcześniej wspomnianych dróg wiodący do schroniska Musała. Strome zejście zmusiło nas do skupienia się nad kolejnymi krokami, jednak widok na drugi z musaleńskich stawów wynagrodził nam trud zejścia. Jezioro w promieniach zachodzącego Słońca wyglądało pięknie. Podobnie schronisko, bardzo zyskało, gdy zmierzaliśmy w jego stronę mając Słońce za sobą. 

Victoria po raz drugi

Byliśmy jednymi z ostatnich schodzących ze szczytu, spora część ludzi nocowała w schronisku Musała. My zaś mozolnie brnęliśmy w stronę asfaltowej drogi. W lesie zrobiło się już ciemno. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się widząc w oddali spory cień, myśląc że na drogę wyszły niedźwiedzie. Niedługo później okazało się, że była to para, która kilka godzin wcześniej mijała nas w drodze powrotnej, gdy my jeszcze kierowaliśmy się ku szczytowi. Na naszym kempingu zameldowaliśmy się po godzinie 19.

Byliśmy sporo po standardowym czasie na opuszczenie kempingu jednak za zgodą naszego gospodarza umyliśmy się i dopiero wtedy wyjechaliśmy, a następnie stanęliśmy kamperem jeszcze w Bukowcu pod budowanym hotelem, gdzie dostępny był bezpłatny parking. Zjedliśmy ponownie w restauracji VICTORIA The Bear, ciesząc się ze zdobycia kolejnego szczytu. Kolejny dzień miała nam wypełnić długa droga w kierunku granicy z Rumunią. Szliśmy spać bardzo usatysfakcjonowani, z pięknymi widokami widzianymi pod powiekami zamkniętych oczu.