Triglav


Triglav - na szczycie
  • Najwyższa góra Słowenii

  • 📐 Wysokość: 2864 m.n.p.m.

  • 📅 Data zdobycia: 2020-08-11

  • Pasmo górskie: Alpy Julijskie

Triglav chodził Łukaszowi po głowie od jakiegoś czasu. Można powiedzieć, że czekaliśmy momentu, w którym granice Słowenii otworzą się i będzie można zaplanować zdobycie szczytu. Okazja nadarzyła się w pierwszej połowie sierpnia. Wyprawę podzieliliśmy na dwa dni, z noclegiem w schronisku Triglavski Dom. Taki wariant pozwala zdecydować czy wolimy na szczycie podziwiać zachód czy wschód Słońca. Dodatkowo ułatwia trafienie w okno pogodowe. Nasze przypadło na godzinny poranne. Mimo dobrych prognoz Triglav o poranku przywitał nas pomrukiem odległej burzy i kilkoma kroplami deszczu. Skały połyskiwały w promieniach wschodzącego Słońca, tworząc magiczną wręcz scenerię, która przypomniała nam jednak jak bardzo zmienna potrafi być aura na tej wysokości.

Praca zdalna w Pradze

Przyszło nam żyć w ciekawych czasach. Epidemia koronawirusa zmieniła nasz sposób postrzegania prawie każdej sfery życia. Podróże stały się wysoce ryzykowne, nie tylko ze względu epidemicznego ale również wydatków związanych z rezerwacjami i przedpłatami. Nasz model podróżowania, w którym o wielu rzeczach decyduje aktualna pogoda oraz ceny i unikalność noclegów, dobrze się tutaj sprawdził. Z reguły nie mamy pewności gdzie rzuci nas los, w związku z tym poddajemy się pewnej przypadkowości. Przy planowaniu i rejestrowaniu trasy zawsze pomaga nam RoadTripPlanner – webowa aplikacja autorstwa Łukasza, z której korzystaliśmy i tym razem.

Pierwszy tydzień wakacji spędziliśmy w Pradze, gdzie Łukasz pracował zdalnie. Następnie udaliśmy się na południe Czech do małej miejscowości Klenowice, w której znaleźliśmy super miejsce na wypoczynek w sielskiej atmosferze, z tarasem, leżakami i widokiem gwiazd na ciemnym niebie. W niedalekiej odległości od Klonowic znajduje się wpisana na listę UNESCO wioska Holaszowice, którą zwiedziliśmy w drodze do austriackiego Kreischberg.

Zamknięte granice

Nocleg w Gasthof Kreischberg był jedną z najtańszych ofert w całej Austrii. Dojazd do wioski prowadził malowniczą doliną w obrębie Park Krajobrazowego Sölktäler (droga ze względu na górski charakter jest zamknięta zimą). Samo Kreischberg posiada wyciąg narciarski, wokół którego urosło parę hoteli oraz punktów gastronomicznych. Na kolację wybraliśmy restaurację Kreischberg Eck. Możemy ją szczerze polecić. Do wiedeńskiego sznycla podano nam kraftowe piwo, co w szczególny sposób uświetniło urodzinowy wieczór Łukasza.

Następnego dnia zaplanowaliśmy wjazd do Słowenii drogą 109 (Austria) – 201 (Słowenia). Gdy dojechaliśmy do granicy (pokonując dość strome wzniesienie o nachyleniu 18%) zatrzymał nas patrol policji. Otrzymaliśmy informacje, że granica jest otwarta wyłącznie dla ruchu lokalnego i przekraczać ją mogę Słoweńcy i Austriacy, po czym skierowano nas w stronę płatnego tunelu. Nie uśmiechał nam się ten wariant, tunel jest długi i bardzo słabo wentylowany a w jego okolicy tworzą się korki. Zaryzykowaliśmy więc wjazd od strony włoskiej, ponownie lokalną drogą (SS54 – 202). Tutaj sytuacja się powtórzyła, tym razem zatrzymał nas znak informujący o braku możliwości pokonania granicy, za wyjątkiem Włochów i Słoweńców. Nolens volens czekał nas wjazd autostradą. Wybraliśmy wariant południowy (autostrady A34 – H4), wiedząc już, że tego dnia nie uda nam się dojść pod Triglav do schroniska. Nocleg znaleźliśmy w małej miejscowości Stopnik, do której dojechaliśmy piękną szutrową górską trasą, mijając po drodze galopującego na koniu jeźdźca.

Szlak pod Triglav

W niedzielę (09.08) o godzinie 14 zameldowaliśmy się na parkingu Pri lesi za Kovinarską kočą. Dojazd szutrową drogą nie był trudny, chociaż w jednym miejscu samochody z niskim zawieszeniem mogą mieć problem aby pokonać spory uskok, powstały po ulewnych deszczach. Nie tracą czasu szybko się przepakowaliśmy, zabraliśmy niezbędny sprzęt wspinaczkowy, prowiant, cienkie przeciw deszczówki i ruszyliśmy w drogę. Szlak, oznaczony białym kołem z czerwoną obwolutą, początkowo wiedzie bukowym lasem, drogą wysypaną białymi kamieniami.

Po około godzinie marszu las się przerzedza ustępując jarzębinom i kosówce. Warto się tutaj obrócić gdyż widok na dolinę jest zachwycający. Otaczające nas pionowe ściany pną się na wysokość 2000 metrów. Słońce mocno wciąż przygrzewa, więc z radością witamy polanę z modrzewiami. Na drugiej, podobnej, robimy postój. Sprzed oczu uciekł nam jelonek (sarna?) a wokół widać było ślady bytowania krów. Nieco powyżej znajduje się betonowy wodopój dla zwierząt, woda nie jest jednak zdatna do picia. Kolejna godzina upływa na trawersowaniu sporego zbocza. Ścieżka się tu rozwidla na kilka odnóg. Wszystkie prowadzą jednak do chaty pasterskiej „Prgarca” – 1763 m, gdzie pod zadaszeniem można odpocząć.

Labirynt wśród skał – szlak na Triglav

Pokonaliśmy 800 metrów przewyższenia, a przed nami czekało kolejnych 800. Mijamy drugi wodopój, za którym szlak pnie się coraz ostrzej w górę. Dochodzimy do rozdroża. Triglavski Domu w prawo (na Kredaricę) zaś lewa odnoga prowadzi do innego schroniska, Domu Planika. Sceneria się zmienia, drzewa i kosówka ustępuje powoli skałom, szarym, spękanym, wyżłobionym przez strumienie lub lodowiec. Krajobraz bardzo nam przypominał ten z wejścia na Zlą Kolatę. Po pokonaniu odcinka skalnego dochodzimy do szerokiej drogi (inna odnoga szlaku) i wchodzimy w mały skalny labirynt. Ścieżka wije się między białymi kamieniami, w oddali majaczą zaś czerwonawe skały, w kierunku których wznosi się szlak.

Triglavski Dom

Ostatni etap podejścia prowadzi zakolami wśród odsłoniętych skał. My dotarliśmy tu na chwilę przed zachodem Słońca, natomiast w trakcie upalnego dnia podejście może być niezwykle męczące. Drobne kamienie osuwają się spod nóg a my mozolnie zdobywamy kolejne metry. Ponad krawędzią widać już cel naszej wędrówki. Po lewej stronie mijamy Mały Triglav wznoszący się dumnie ponad okoliczne góry. W oddali u jego szczytu majaczą światła czołówek turystów spragnionych nocnych górskich krajobrazów ze szczytu. My zaś mamy jeszcze przed sobą 30 minut podejścia. O 20:50 meldujemy się w drzwiach schroniska.

Triglavski Dom jest sporych rozmiarów obiektem, posiada 140 miejsc noclegowych oraz około 160 na tzw. glebie. My mieliśmy zarezerwowany pokój trzyosobowy w cenie 35 euro za osobę. Na miejscu otrzymaliśmy flizelinowe poszewki oraz prześcieradła. W pokoju czekały po dwa koce i poduszka na osobę. W maleńkiej przestrzeni zmieściły się dwa łóżka (scalone), w tym jedno piętrowe i został nawet jakieś 1 metr kwadratowy podłogi. Nie ma kontaktów (są na korytarzu), światło zaś gaśnie o 22 wraz z rozpoczęciem ciszy nocnej. Kuchnia działa do 20:30 a bar 21:45. O dziwo było tu piwo kraftowe (6 euro). Chociaż sala jadalna była zamknięta od 22 to w drugiej, podobnej można było dokończyć piwo i rozmowy, które jednak szybko gasły wraz z turystami idącymi na kilkugodzinny sen wzmacniający przed poranną wspinaczką na Triglav.

Via Ferrata na Triglav

Wstaliśmy o 5 wraz z pierwszymi przebłyskami światła z korytarza (w pokojach są okna w górnej części drzwi). Schronisko buzowało już cichymi rozmowami. Szybko się ubraliśmy, odświeżyliśmy w sanitariatach (jest tylko zimna woda niezdatna do picia, duże zlewy (brak prysznica), oraz toalety) i zjedliśmy śniadanie na tarasie. Widok był niesamowity. Wraz z pierwszymi promieniami Słońca skały stały się, a ludzie jakoś pogodniej spoglądania na Triglav. Większość ubierała już uprzęże, w tym rodzinka: mama, tato i dwie około 10-letnie dziewczynki. Chwila na głęboki oddech i ruszyliśmy w stronę pionowej ściany Małego Triglava, gdzie po zejściu kilkunastu metrów od schroniska rozpoczyna się ubezpieczona droga na szczyt.

Przed nami wyszła grupa z dwoma przewodnikami złożona z osób po 50-tym roku życia. Przewodnik puszczał nas przodem, my jednak uznaliśmy, że posłuchamy nieco jego rad, gdyż była to nasz pierwsza w życiu Ferrata. Powoli wchodziliśmy więc za nimi, sprawdzając jak sprawują się uprzęże i starając się osiągnąć jak największą sprawność przy przepinaniu się z jednej części ubezpieczenia na drugą. W kilku miejscach ekspozycja jest spora, w jednym idziemy wąska półką skalną, jednak w większości droga jest poprowadzona tak, aby sprawny człowiek dał sobie spokojnie radę, chwytając się klamr, prętów oraz samej Via Ferrata. Po około 45 minutach szliśmy już wierzchem Małego Triglava. W niedalekiej odległości od szczytu do ścieżki dochodzi ubezpieczony szlak ze schroniska Planika Dom, przez co na grani robi się nieco tłoczno.

Grań

Końcowy fragment wiedzie mocno eksponowaną granią, która w większości jest ubezpieczona. Tutaj zaczynają się mijanki z ludźmi schodzącymi z góry, lub tymi którzy pędzą na szczyt. Sami wyminęliśmy grupę z przewodnikami. Przy ostatnim, bardzo ostrym podejściu, mija nas pierwsza napotkana Polka. Powoli zdobywamy końcowe metry przed szczytem, napawając się przy tym niesamowitymi widokami. O godzinie 7:45 meldujemy się na Triglavie!

Triglav

Szczyt jest dość szeroki, zgromadziło się już na nim około 20 osób i dwa czarne wieszczki. Wszyscy się uśmiechają i co więcej nie wyglądają na bardzo zmęczonych. Pod charakterystycznym schronem rozkłada się mężczyzna z puszkami piwa i wodą. Łukasz pełen podziwu dla jego siły zastanawia się nad kupnem piwa „na potem”, aby tylko siłacz nie musiał znosić go z powrotem. Ja się rozglądam za dogodnym miejscem dla naszej głównej fotografii. Stajemy przy krańcu zachodnim szczytu, w tle mając jedynie bezkres gór. Ponownie słuszymy polski język. Zapytani o fotkę proponujemy zdjęcie z polską flagą, którą mamy w plecaku. Michał ucieszył się z takiej opcji i wzniósł flagę ponad ramiona. W dalszej konwersacji zdradziliśmy, że mamy też tęczową flagę. Do Michał dołącza Basia i oboje robią sobie zdjęcie pod tęczą. W zamian Basia również robi nam zdjęcie, także z tęczową flagą. Ujęcie staje się naszym numerem jeden. Dziękujemy!

Powrót w deszczu

Z biegiem czasu nad Triglav napływają chmury, spadają pierwsze krople deszczu, w oddali zaś słychać grzmoty. Szczyt powoli pustoszeje. Robimy jeszcze zdjęcie z flagą Polski oraz flagą miasta Wrocławia, tym razem ze schronem Aljažev Stolp w tle. Zaglądamy jeszcze do jego wnętrza, robimy rundę z GoPro i powoli kierujemy się w stronę zejścia. Poniżej kolejny raz widzimy helikopter lecący do lądowiska przy schronisku, niosąc w sporym worku zapewne produkty spożywcze do kuchni. Po pierwszym, nieśmiałym deszczu skała stała się śliska. Przy zejściu stawiamy więc uważniej stopy, czekając tu i tam w tworzących się kolejkach. Czasami przechodzimy na drugą stronę Via Ferraty aby przepuścić wchodzących turystów. Mija nas między innym dwóch chłopców, idących bez zabezpieczeń i przestrzeganych lub ponaglanych przez swoich ojców.

Poniżej Małego Triglava ponownie spotykamy Basię i Michała. Droga tutaj jest węższa a mijanie trudniejsze stąd również spore opóźnienie. W niedalekiej odległości od schroniska stajemy w sporym korku. Rodzina z dziewczynkami utknęła tutaj, zapewne z powodu trudnych warunków pogodowych i delikatnego lęku malującego się na ich skądinąd zdeterminowanych twarzach. Po około 2h stajemy ponownie u progu schroniska. Zmieściliśmy się w czasie i przed zapowiadaną na 11-stą burza.

Przemoknięci do suchej nitki

W schronisku posililiśmy się ciepłą zupą (niestety, z kostką rosołową). Odebraliśmy również nasze rzeczy z suszarni (wszystko to co uznaliśmy za zbędne do marszu pod górę) i pożegnaliśmy Michała i Basię, którzy wcześniej oddali sprzęt do wspinaczki (w schronisku istnieje możliwość jego wypożyczenia w cenie 10 euro na okres „aż do zwrotu”, w zamian zostawia się jednak dowód). Około 10:30 ruszyliśmy w stronę parkingu, decydując się na zejście tą samą drogą. Punkt 11 zaczął padać deszcz, zagrzmiało a widoczność przesłonił nam grad. Małe, półcentymetrowe kulki siekały ostro po rękach, szybko schowaliśmy więc dłonie w rękawice. Sypało tak przez 20 minut, przemokliśmy do ostatniej warstwy ubrań i nie mieliśmy pocieszających wieści dla grupy Polaków wspinających się pod Triglavski Dom („Nie, w schronisku nie ma ciepłej wody ani prysznica”). Chmury odpłynęły jednak w miarę szybko i około południa mogliśmy cieszyć się Słońcem, które suszyło zewnętrzne warstwy odzieży.

Pod Chatą Pasterską Prgarca ponownie zrobiliśmy sobie postój, tym razem nieco dłuższy. Rozłożyliśmy kurtki na drewnianej barierce aby schły w promieniach Słońca, sami zaś zjedliśmy ostatnie kęsy czekoladowych batonów proteinowych popijając je resztką wody. Do parkingu zostało nam około 1,5h drogi. Na zboczach pasły się krowy, myślałem, że nie zobaczę ich wyżej niż na pamiętnym szlaku na Coma Pedrosę, jednak tutaj znalazły się na wysokości 1750 m.n.p.m. co jest swoistym rekordem moich obserwacji. Na polanie z betonowym wodopojem zauważyliśmy świstaki, wygrzewające się na kamieniach. Tutaj też kusiły czerwone poziomki. Na ostatnim etapie szlaku podziwialiśmy zaś piękno doliny Krma z jej pionowymi, białymi ścianami.

Graz na zwieńczenie dnia

Do parkingu dotarliśmy po około 3,5h wędrówki, nogi mieliśmy już bardzo zmęczone a myśl przejazdu do Austrii napawała nas lekkim poczuciem niepewności w kwestii znalezienia noclegu w dobrej cenie. Udało się w Graz. Zarezerwowaliśmy przytulny pokój w Minihotelu Graz za nieco ponad 160 zł. Samo Graz nas zachwyciło przepiękną starówką. Zjedliśmy tu również przepyszną kolację w restauracji Herzl Weinstube. A na koniec uraczyliśmy się kufelkiem piwa w Hops Craft Beer Pub Graz. Ceny były nieco wysokie jednak po dniu, a właściwie dwóch, pełnych tak niesamowitych wrażeń nie żałowaliśmy żadnej wydanej złotówki!