-
Najwyższa góra Serbii
-
📐 Wysokość: 2169 m.n.p.m.
-
📅 Data zdobycia: 2021-09-30
-
⛰ Pasmo górskie: Stara Płanina
Za najwyższy szczyt Serbii w Polsce uważamy Midżur, który leży w granicach kraju uznawanych przez 93 ze 193 państw należących do ONZ. Serbowie twierdzą jednak, że najwyższa jest Đeravica, znajdująca się na spornym terytorium Kosowa. Ważne aby o tym pamiętać, bo w rozmowach z Serbami, możemy albo uznać ich wersję albo wdać się w sprzeczkę.
Rzadko zdarza nam się usłyszeć “jadę na wakacje do Serbii”. Kraj nie pojawia się w folderach biur turystycznych. Nikt też nie mów: “Jedź do Serbii, będzie fajnie!”. Jeżeli ktoś z bliższego kręgu znajomych już tam był, to odwiedził Belgrad lub jedno z miast przy autostradzie wiodącej z Węgier do Macedonii Północnej i dalej do Grecji. Kraj nie należy do Unii Europejskiej, nie leży nad morzem, nie posiada też zachwycających zabytków, a na dodatek kojarzy się przede wszystkim z wojnami bałkańskimi i tragediami, które dotknęły tutejsze narody. Ich echa wciąż rezonują tak w mieszkańcach jak i w górach.
Wjazd do Serbii
Do Serbii podróżujemy kamperem. Wjeżdżamy od strony węgierskiego Segedyna, gdzie na granicy spotkała nas zabawna sytuacja. Gdy zgłosiliśmy celnikom brak rzeczy do oclenia spytali jeszcze: “Gdzie ukryliście kobiety?”. Pamiętajcie, dwóch facetów wjeżdżających do Serbii to wysoce podejrzana sytuacja! Gdy na pytanie o cel wizyty powiedzieliśmy, że przyjechaliśmy zdobyć najwyższy szczyt państwa – Midżur, po raz pierwszy mieliśmy okazję usłyszeć od Serbów, że najwyższa jest Đeravica.
Autostradą A1 przemieszczaliśmy się na południe, mijając krajobrazy zbliżone do polskich równin. Minęliśmy też stolicę kraju – Belgrad, które z tej perspektywy nie pomógł nam pokochać Serbii. Nie mogliśmy otworzyć okien, a wręcz zamknęliśmy wlot powietrza do auta, bo poziom zanieczyszczeń był tak duży, że nie dało się tym powietrzem oddychać. Panuje tu ogromny nieład architektoniczny, a wiele budynku wciąż nosi ślady niedawnych wojen. Mimo to słyszeliśmy wiele pozytywnych opinii na temat miasta i na pewno w przyszłości damy mu szansę.
Nisz – twierdza i słup czaszek
Podobnie było w Niszu, trzecim największym mieście kraju, gdzie zatrzymaliśmy się na noc. Miasto przypominało nam Polskę lat 90-tych. Kilka kasyn, zapach gotowanej kukurydzy i popcornu, lody sprzedawane z zewnętrznych lodówek i budownictwo żywcem wyjęte z okresu transformacji. Pewnym powiewem świeżości była uliczka restauracji, gdzie zjedliśmy smaczną kolację w lokalu Kod Rajka. Poza tym miasto było nieco wymarłe, a wałęsające się wszędzie bezdomne psy i żebracy studzili nasze turystyczne zapędy. Spotkała nas jednak miła sytuacja, gdy chodząc nocą po Twierdzy w Niszu zaczepiła nas para miejscowych. Rozmawialiśmy z nimi ponad godzinę, a między wieloma rekomendacjami zaproponowali nam abyśmy udali się do górskiego miasteczka – Knjażevac.
Następnego dnia zwiedziliśmy starówkę w Niszu. Najciekawsza jest ogromna Twierdza, która zamieniona została w park. Najbardziej podobały nam się muzyczne murale, wykonane na dawnych magazynach broni, które stanowią fajną reklamę jazzowego festiwalu, odbywającego się rokrocznie w Niszu. Prócz tego można zwiedzić dawny meczet (obecnie przestrzeń kultury) oraz galerię sztuki przy Bramie Stambulskiej.
Drugi ciekawy zabytek w Niszu jest nieco makabryczny. To XIX-wieczna wieża czaszek. Powstała jako przestroga dla narodu serbskiego po nieudanym powstaniu przeciw władzy osmańskiej. Wieża składała się dawniej z ponad 900 czaszek powstańców, którzy zginęli w wyniku samobójczego aktu wysadzenia prochowni, czego skutkiem była śmierć dwukrotnie większej liczby Turków. W akcie zemsty ówczesny dowódca osmański nakazał zebrać ciała swoich wrogów, a z ich czaszek skonstruować wieżę. Obecnie słup ten otacza kaplica, a czaszek pozostało w niej już niewiele. Zabytek przyciąga bardziej historią niż rzeczywistym mrożącym krew w żyłach efektem.
Knjażevac – Serbia w pigułce
Kolejnym etapem podróży było polecone nam miasteczko Knjażevac. Szosa 35 z Niszu w jego kierunku jest bardzo dobrej jakości. Na postoju ciężarówek skorzystaliśmy z darmowego prysznica. W samym mieście czuliśmy się jak typowi turyści w mało turystycznym regionie. Byliśmy tymi obcymi, za którymi wodzą oczami miejscowi. Tutaj doświadczyliśmy prawdziwej Serbii, pachnącej dymem tytoniowym i kawą. Charakterystyczne jest to, że walące się budynki oblepione są klepsydrami zmarłych, co dodatkowo podkreśla upływ czasu. Choć UE dofinansowała odbudowę kilka zabytków ich stan pozostawia wiele do życzenia (podobnie jak tablice z informacją o dofinansowaniu). Najfajniejsze było zjedzenie o poranku burka w miejscowej piekarni, gdzie wypiliśmy też jogurt i skosztowaliśmy słodkich rogalików.
Stara Planina – wodospad i hotel
W drodze na postój pod Midżurem odwiedziliśmy jeszcze jedną fajną atrakcję – wodospad Bigar. Przy kaskadach jest niewielki parking z wiatą i tablicą informacyjną. Aby podejść do wodospadu trzeba pokonać niewielki strumyk skacząc po kamieniach. Miejsce jest bardzo przyjemne i pozwala odpocząć przed dalszą drogą.
Na noc zatrzymaliśmy się na wielkim parkingu w pobliżu hotelu Stara Planina. Parking służy przede wszystkim narciarzom, gdyż w okresie zimowym okolica zmienia się w wielki kurort narciarski. W hotelu zjedliśmy kolację. Koszt 80 zł od osoby, forma szwedzkiego stół z winem dla chętnych. Uważamy, że znacznie przepłaciliśmy i nie polecamy Wam tej opcji.
Plaża z widokiem na Midżur
Poranek na parkingu przywitał nas mgłami. Po szybkiej kawie i śniadaniu ruszyliśmy kamperem pod schronisko Planinarski dom Babin Zub. Droga jest kręta, wąska ale bardzo widokowa. Tego dnia towarzyszyły nam nisko zawieszone chmury, które dodały uroku skale Babin Zub. Przy schronisku jest punkt widokowy i kilka miejsc dla samochodów. Lepiej wybrać się wcześniej aby zapewnić sobie stanowisko parkingowe.
Z parkingu krótki leśny odcinek zawiódł nas pod chatkę o wdzięcznej nazwie “Plaża”. Widok spod domku jest bardzo ładny, a właściciel ustawił we wszystkich kierunkach leżaki. A wewnątrz? Można napić się kawy w towarzystwie Putina i obejrzeć kolekcję banknotów z różnych stron świata. Dostępna jest też toaleta (ostatnie takie miejsce na szlaku). Po przybiciu do ściany banknotu 10 złotowego udaliśmy się w dalszą drogę. Przy okazji jeśli będziecie na Midżurze i odwiedzicie „Plażę” dajcie nam znać czy nasza 10-siątka wciąż wisi!
Droga na Midżur
Wędrówka nie jest wymagająca. O tej porze roku, prócz mgieł, należy spodziewać się iście bieszczadzkich krajobrazów. Wysokie, żółte trawy kładły się pod wpływem wiatru, a wśród nich pionowo wyrastały roślinne hatifnaty. Mowa o dziewannach, których brązowe kwiatostany z oddali przypominały te ciekawe stworzenia z opowieści o Muminkach. Szlak w kilku miejscach rozgałęzia się, jednak z reguły wszystkie te ścieżki wkrótce dochodzą do jednego punktu (chyba, że szlakowskaz wskaże inaczej).
W niedalekiej odległości od szczytu możemy natknąć się na dwa rozwidlenia. W lewo skręcimy w kierunku grani i szczytów po bułgarskiej stronie, w prawą będziemy wędrować szeroką ścieżką w stronę Midżura. Przy pozostałościach niezidentyfikowanych zabudowań znaki kierują nas tym razem w lewo, w stronę ostrego podejścia na szczyt (Midżur 200m). Jest to jedyne miejsce, które wymagało od nas włożenia większego wysiłku. Po 10 minutach znaleźliśmy się na grani, skąd kilkanaście metrów dzieliło nas od kamiennego postumentu na szczycie.
Midżur – w chmurach i ponad chmurami
Niestety w trakcie naszego podejścia chmury nie rozstąpiły się. Szczyt przywitał nas mgłą, a dodatkowo ku naszemu zaskoczeniu nie byliśmy sami. W mlecznej scenerii para wędrowców spożywała drugie śniadanie. Zamiast sesji zdjęciowej usiedliśmy więc na jednym z licznych kamieni, które dawały perspektywę przepaści tonącej w bieli. 20 minut później szczyt należał tylko do nas. Słońce przebijało się nieśmiało przez zwartą ścianę mgieł. Wiatr spychał chmury ze szczytu i przez chwilę staliśmy na skałach ponad morzem bieli. Cudowny widok!
W drodze powrotnej skierowaliśmy się w stronę grani i szczytu Dupljak. W połowie drogi, za sporych rozmiarów słupie granicznym, skręciliśmy w lewo ku stromemu zejściu w kierunku szczytu Tupanar (brak oznaczenia, kierowaliśmy się śladem GPS). Powrót do schroniska Babin Zub bardzo nam się dłużył, chmury zgęstniały więc widać było na odległość zaledwie 50 metrów. Nie spotkaliśmy już nikogo, a schronisko Plaża o 17 było już zamknięte. U końca drogi dołączył do nas dziki pies. Nie było sposobu aby go odgonić, nie stanowił jednak zagrożenia. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w dalszą drogę w stronę Sofii, stolicy Bułgarii, by w kolejnych dniach zdobyć Musałę, najwyższy szczyt tego kraju.
Festiwal Trąbki w Gučy
Na koniec jeszcze jedno zdanie na temat powrotu do Serbii. Chociaż kraj nas szczególnie nie zachwycił bardzo jesteśmy ciekawi festiwalu Trąbki w Gučy. Pierwotny nasz plan zakładał odwiedzenie Serbii w sierpniu tak aby połączyć oba te wydarzenia – zdobycie Midżura i podziwianie zdobywców Złotej Trąbki, głównej nagrody publiczności. O festiwalu możecie przeczytać tutaj a dodatkowo polecamy obejrzeć film Gucza! Pojedynek na trąbki, którego tłem jest ten właśnie festiwal.