-
📐 Wysokość: 1310 m.n.p.m.
-
📅 Data zdobycia: 2017-06-17
-
⛰ Pasmo górskie: Gorce
Wyprawę na Turbacz zapamiętamy przede wszystkim z powodu wysoce deszczowej aury. Przemokliśmy niesamowicie. Widoków ze szczytu nie mieliśmy żadnych, prócz tych na 50 metrów od stojącego nań obelisku. Zapłaciliśmy również dość wygórowaną cenę za obiad zjedzony w schronisku. Mimo to miło będę wspominał nasz 25 z 28 zdobytych szczytów. Bo deszcz potrafi być magiczny, zwłaszcza gdy przez niego trafisz do zaczarowanej chatki w lesie.
Czas przejścia: 7 godzin
Trasa: mapa-turystyczna.pl
Dojazd: piechotą z miejsca noclegu, motocyklem do Nowego Targu
Miejsce przybicia pieczątki: Schronisko Turbacz
Trudności: trasa łatwa, w czasie deszczu drogi zamieniają się w potoki
Atrakcje w okolicy: Gorczański Park Narodowy, restauracja Absynt w Nowym Targu, termy Gorący Potok w Szaflarach
Absynt
Jako bazę wypadową na Turbacz wybraliśmy Nowy Targ. Do miasta przyciągnęła nas rosnąca sława restauracji Absynt, jak również ciekawe miejsce na nocleg w pobliżu dwóch szlaków wiodących na Turbacz. Nim dotarliśmy do Apartamentu na Poddaszu po drodze z Wrocławia zdobyliśmy Babią Górę. Mieliśmy pewność, że w kolejnych dniach dojdzie do załamania pogody i stwierdziliśmy, że lepiej będzie w deszczu wejść na Turbacz niż Babią Górę.
Następnego dnia rzeczywiście zaczęło kropić. Ponieważ w okolicy znajdują się źródła wód termalnych uznaliśmy, że kąpiel w jednym z nich będzie najlepszym sposobem na spędzenie tego deszczowego dnia. Wybraliśmy Termy Gorący Potok. Przy wejściu bardzo ucieszyła nas tabliczka „Niektóre szczyty można zdobyć tylko razem”. Chcąc zaznać nieco luksusu wykupiliśmy również dostęp do części SPA i jak się okazało był to słuszny pomysł, bowiem wkrótce zaczęło grzmieć i przebywanie na otwartej przestrzeni mogło być ryzykowne.
Do Nowego Targu wróciliśmy wypoczęci i gotowi na pyszną kolację w Absyncie. Nie zawiedliśmy się. Wszystko było niezwykle udane, począwszy od niesamowitego wystroju wnętrza, przez serię smakowitych dań, ceremonię spożywania absyntu (rytuał wody i ognia), na malowaniu własnych wizji po wypiciu tegoż trunku kończąc. Pozostało nam serdecznie podziękować i wbić szpilkę na mapie Polski w miejscu, skąd pochodzimy (Piskorzówek i Jelcz Laskowice). Muszę przyznać, że tego wieczora nawet niebo zdawało się do nas mrugać, ukazując przez moment setki gwiazd.
Podkolan biały
Nazajutrz pogoda się nieco polepszyła, niestety z perspektywą opadów od południa. Aby poprawić sobie humor na śniadanie zjedliśmy chałkę z masłem oraz truskawki w śmietanie. Z naszego mieszkanka do szlaku mieliśmy niecałe 50 metrów, a do wybory dwie drogi wejścia: 3-godzinny szlak żółty lub 2-godzinny szlak zielony. Wybraliśmy żółty, chcąc zrobić pętle i licząc, że jeśli bardzo nawet zmokniemy to przynajmniej będziemy bliżej domu po osiągnięciu Turbacza. Szlak początkowo wiedzie drogą asfaltową wzdłuż osiedla Oleksówki. U końca asfaltu stoi murowana kapliczka, zaś szlak skręca tutaj w lewo w gruntową drogę leśną.
Idąc grząskim duktem mozolnie zdobywamy kolejne metry. Cała trasa pokonana we mgle byłaby niezwykle nużąca, gdyby nie fakt odkrycia rosnącego przy drodze storczyka. Podkolan biały, bo o nim mowa, zakwitł w pełnej krasie i dumnie prezentował swoje białe kwiaty, mimo niesprzyjającej aury. Widok niesamowity, bowiem storczyki te są raczej rzadkie. Tym bardziej takie rosnące przy szlaku turystycznym, gdzie z łatwością mogą paść łupem zachwyconych nimi dzieci. Drugim fajnym akcentem było chwilowe rozproszeni się chmur, co pozwoliło nam na zrobienie ładnej panoramy Gorców. Sielankę tej chwil zepsuł nam nieco stojący nieopodal bar – budka, niczym żywcem wzięty spod Dworca PKP i nijak pasujący do górskiego klimatu.
Magiczna Chatka w lesie
Gdy staliśmy przy leśnym barze mocno się rozpadało. Ruszyliśmy dalej, jednak wkrótce znaleźliśmy się poza szlakiem. Za budką skręciliśmy w lewo a szlak prowadził prosto. W skutek tej pomyłki znaleźliśmy się w bardzo ciekawym miejscu. Naszym oczom ukazało się ładne leśne gospodarstwo. Mały, drewniany domek otaczały różne, zdawać by się mogło, niedokończone elementy architektury. Były więc schody z barierką po jednej tylko stronie. Trzy. Prowadziły do… no właściwie to nigdzie. Był mostek z zakrzywioną poręczą nad niewielkim strumykiem. Dalej ścieżką można było dostać się do ustępu, a jakże, drewnianego. Całe miejsce w deszczu wyglądało magicznie. Odchodząc stąd z nieudawaną nostalgią pomyśleliśmy o posiadaniu takiej chatki z drewna, na bezludziu, z lasem za plecami i strumykiem obok.
Turbacz
Za chatką znaleźliśmy ścieżkę, która wiodła w górę zgodnie z orientacyjnym kierunkiem gdzie znajdować się powinien Turbacz. Wiedzeni impulsem udaliśmy się w tą stronę. Ścieżka powoli nikła w gęstwinie borówek. Padało coraz mocniej a niskie krzewy moczyły nam dodatkowo nogi. Po około 20 minutach doszliśmy do czerwonego szlaku, a po kolejnych 5 znaleźliśmy się nas szczycie. Widok mieliśmy na całe 50 metrów w dal. Nie mając zbyt wiele do roboty obeszliśmy polanę na szczycie, zrobiliśmy zdjęcie pod obeliskiem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Idąc w stronę schroniska minęliśmy kilku ludzi, pierwszych spotkanych na szlaku (i poza nim). Po 15 minutach z gęstej mgły wyłoniło się Schronisko Turbacz.
Przy wejściu do schroniska przywitał nas fajny plakat 8academy, promujący akcję „Nie śmieć gościu„. Samo schronisko należy do tych pamiętających epokę słusznie minioną. W sali jadalnianej było tłoczno, udało nam się jednak znaleźć miejsce przy jednym ze stołów. Zaskoczyły nas przede wszystkim ceny, bardzo wysokie jak na schronisko. Byliśmy jednak spragnieni ciepłej strawy więc nie zastanawiając się dłużej zamówiliśmy po zupce i drugim daniu. Dania były ok, jedzenia sporo, mimo to mieliśmy poczucie, że za tą ceną jakość powinna być nieco lepsza. Po przybiciu pieczątki w książeczce Zdobywcy Korony Gór Polski ruszyliśmy w dalszą drogę. Powrót okazał się nie mniej mokry. Szlaki zmieniły się w potoki a tam gdzie były trawy, kryły się spore kałuże. Po 2 godzinach znaleźliśmy się pod naszym lokum. Zmęczeni, zmarznięci ale szczęśliwi. Kolejny szczyt w Koronie zdobyty!