Wilno


Wilno - wieża Giedymina
  • Stare Miasto w Wilnie

  • Prawa miejskie: AD 1387

  • 📅 Data wizyty: 2019-01-01

  • Kaplica Ostrobramska i widok z Baszty Giedymina

Wilno – miasto, o którym wielu powie: „nasze”. Jednak przez wieki stolica Litwy była przede wszystkim największym ośrodkiem regionu, w którym w zgodzie żyli Polacy, Litwini, Rusini, Niemcy, Tatarzy oraz bardzo liczni Żydzi. Dla tych ostatnich miasto w XVIII wieku stało się tzw. Jerozolimą Północy. Ta wielokulturowa mieszanka pozostawiła po sobie jedną z ładniejszych starówek w północnej Europie, którą w roku 1994 wpisano na listę UNESCO.

Sylwester pod Katedrą

Do Wilna dojechaliśmy ostatniego dnia roku 2018. Wcześniej przeżyliśmy fajną przygodę podczas zdobywania najwyższego wzniesienia Litwy – Aukštojasa. W drodze dojazdowej spotkaliśmy Polkę – autochtonkę (84 lata), która łapała stopa i z niekrytą radością dała się zabrać (a potem zaprosiła nas) do swojego domu. Po tej sentymentalnej wizycie i późniejszym zdobyciu najwyższego litewskiego szczytu skierowaliśmy się do miasta. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Rock’n’hostel, odległym ok. 20 minut piechotą od wileńskiej Starówki. Tutaj praktyczna uwaga – całe centrum Wilna objęte jest opłatą parkingową, której wysokość zależy od strefy. W dni świąteczne ona jednak nie obowiązuje, wtedy możemy zaparkować przy hotelu bez konieczności ponoszenia opłaty za hotelowy parking.

Wieczór sylwestrowy postanowiliśmy rozpocząć dobrą kolacją. Na taką liczyliśmy w BeerHouse & Craft Kitchen. Nie zawiedliśmy się. Zarówno kraftowe piwo jak i ziemniaczana uczta (przysmaki litewskiej kuchni: placki ziemniaczane, zapiekanka ziemniaczana, cepeliny oraz pierogi ruskie) warte były swojej ceny. Nieco później przenieśliśmy się do innego craft-baru w pobliżu wileńskiej Katedry. W Craft & Draft usiedliśmy przy stoliku z sympatycznym Francuzem. Paryżanin okazał się podróżnikiem samotnie przemierzającym Europę. Kolejnym jego przystankiem miała być Warszawa a potem Kraków. My go oczywiście zaprosiliśmy do Wrocławia, a on nas do Paryża. Przed północą razem z Clementem wyszliśmy na plac przed Katedrą, gdzie na dzwonnicy wyświetlano fantastyczny video mapping. O północy cały plac wypełniły radosne życzenia i światła sztucznych ogni.

„Panno Święta co (…) w Ostrej świecisz Bramie”

Następnego dnia zaplanowaliśmy zwiedzanie miasta. Rozpoczęliśmy od Ostrej Bramy. Jest to miejsce kultu niezwykle istotne dla Polaków, wspomniane w Inwokacji „Pana Tadeusza”. Brama jest tak naprawdę kaplicą, którą wybudowano z przeznaczeniem dla słynącego łaskami obrazu Matki Bożej. Wejścia do niej i porządku strzeże siostra zakonna. Nie ma tu jednak opłat, poza standardową ofiarą: „co łaska”. Warto tutaj wstąpić, jeśli nie z pobudek religijnych to dla ogromnej wartości historycznej tego miejsca. Niesamowite są zwłaszcza wota dziękczynne zdobiące ściany kaplicy, zlane w jeden srebrny blok. Ciekawostką jest fakt, iż dobrze nam znany półksiężyc, zdobiący obraz, nie stanowi jego integralnej części. Jest to również wotum dziękczynne, umieszczone tu w 1849 roku. Bez niego część ludzi mogłaby nie skojarzyć obrazu z Ostrą Bramą.

Szczególną wartością miasta są jego barokowe kościoły. Pierwszym w kolejności jest kościół świętej Teresy, zwany również ostrobramskim. Jednolite wnętrze w nurcie rokoko zachwyca. Powstało w XVIII wieku po pożarze, który strawił większość pierwotnego wyposażenia świątyni. Leżący w bliskiej odległości monastyr Świętego Ducha zachęca do wstąpienia zbudowaną w stylu staroruskim bramą. We wnętrzu cerkwi zachowały się piękne, zielone carskie wrota. Znajdujący się w pobliżu Filharmonii kościół św. Kazimierza imponuje brzoskwiniową fasadą. Szkoda, że tego dnia był niedostępny dla turystów. Na wileńskim Rynku znajdowały się fajne budki z pamiątkami, skryte w przypominających stacje kosmiczną przejrzystych, półokrągłych konstrukcjach.

Wilno – miasto Giedymina

Przechadzając się po wileńskiej Starówce warto na chwilę wyłączyć Google Maps aby dać się porwać labiryntowi uliczek i uroczych zaułków. Jest to jedno z tych miast, gdzie za każdym rogiem czeka coś ciekawego do odkrycia. Odchodząc nieco od centrum w końcu i tak trafiamy na mniej lub bardziej charakterystyczny punkt. Dla nas była nim Katedra Wileńska z jej białą dzwonnicą i portykiem wspartym na sześciu kolumnach. W miejscu tym stały budynki sakralne ze wszystkich epok, trawione pożarami lub powodziami, których fundamenty wkomponowano w obecny kształt świątyni. Klasycystyczny budynek powstał w początku XIX wieku. Wnętrze jest ubogie, gdyż w wyniku działań wojennych i przekształceniu katedry w magazyn, bogate wyposażenie uległo całkowitej degradacji. Mimo to, warto do niej wstąpić dla panującej tu ciszy, potęgowanej ogromem nawy głównej.

Stare Miasto w Wilnie leży w cieniu wzgórza Giedymina. A na wzgórzu znajdują się pozostałości średniowiecznego zamku, wybudowanego za czasów księcia Witolda, brata stryjecznego Władysława Jagiełły. Ceglana wieża, stanowiąca najlepiej zachowany fragment zamku, mieści w sobie ciekawe muzeum. Warto się do niego wybrać z dwóch powodów. Pierwszym jest niesamowity widok zarówno ze szczytu wieży, jak i z samej ścieżki wiodącej na wzgórze (zimą jest bardzo ślisko, warto wtedy wybrać kolejkę wiodącą pod ruiny zamku). Drugim jest fajna wystawa dotycząca historii Wilna. Chociaż sama ekspozycja nie pomija istotnego wpływu Polaków na kształt miasta, to już brak języka polskiego w podpisach eksponatów jest nieco przykry, gdyż gro turystów stanowią właśnie Polacy. Tak czy inaczej widok z tarasu rekompensuje ten drobny pstryczek w nos (zmarznięty, od wiejącego tu wiatru).

W krainie chórów

Po zejściu ze wzgórza skierowaliśmy się pod kościół św. Anny. Gotycka świątynia z czerwonej cegły jest pięknym obiektem. Charakterem dużo bardziej przypomina późniejsze kościoły neogotyckie. Wyróżnia się zwłaszcza jej bogato zdobiona fasada główna. Neogotycka jest za to stojąca nieopodal dzwonnica. Tuż za nią wznosi się kościół św. Franciszka i św. Bernardyna. W czasie świątecznym na jego dziedzińcu ustawiono ciekawą szopkę. Był nią namiot, a bardziej wigwam, z figurami świętych i Dzieciątkiem. W przedsionku kościoła wiernych witały zaś osiołek z owieczkami w towarzystwie słomianych rzeźb, razem tworzących żywą szopkę.

W świątyni rozpoczynała się właśnie Msza Święta. Chociaż nie rozumiałem ani słowa zostałem na modlitwie. Mimo bliskości naszych krajów i wielowiekowej unii politycznej ciężko było mi znaleźć wspólny mianownik między naszymi językami. Z pomocą przyszła muzyka. A ściśle mówiąc chór, który śpiewem dopełniał każdą część mszy. Ludzie kolędowali z niezwykłym zaangażowaniem, śpiewali bardzo czysto i trochę jakby ludowo. Widać było, że prawdziwie cieszą się z tego czasu. Taka przecież jest natura okresu Bożego Narodzenia, abyśmy czerpiąc garściami z dziedzictwa wieków, mogli sobie przypomnieć, co tak naprawdę nas łączy w narody. Tutaj było to widać, tutaj było to słychać, dlatego cieszę się, że akurat o tej porze trafiłem na mszę.

Tradycja (nie) tylko pod turystów

Wysłuchanie śpiewu chóru było autentycznym spotkaniem z kulturą litewską. Niestety, podobnie jak w Polsce, takich akcentów narodowych jest w stolicy Litwy niewiele. Ulice dekorują świetlne bombki, dzwonki i gałązki. Wśród restauracji przeważają fast foody lub lokale z kuchnią śródziemnomorską. Muzyka z nich bijąca to mieszanka popu i rocka. Powszechnego, nie litewskiego. Udało nam się jednak znaleźć miejsce o litewskim klimacie. Aby zjeść w Etno Dvaras trzeba było ustawić się w kolejce. Ponieważ Łukasz nie został na mszy zapewnił nam stolik w piwnicy lokalu.

Wszystko tu kojarzyło się z wiejska karczmą, od wystroju po ubiór personelu. Jedzenie było smaczne. Z nowości spróbowaliśmy groszku z boczkiem, podanego w kruchym cieście chlebowym. Natomiast brakowało nam w tym wszystkim małomiasteczkowej duszy. Dania podawano w pośpiechu i z frytkami, ewentualnie z sałatką włoską. Po kolacji przeszliśmy się jeszcze ulicami miasta, wstępując do małego baru, licząc, że zastaniemy tam luźną atmosferę, znaną nam z knajpek wrocławskiego Nasypu.

Polityczne murale

Nazajutrz mieliśmy w planie odwiedzić Cmentarz na Rossie. Przypomnieliśmy sobie jednak, że Clement wspominał nam o fajnym zaułku w pobliżu dworca kolejowego, gdzie znajduje się seria świetnych graffiti. Droga do cmentarza wiodła wzdłuż kolei, uznaliśmy więc, że znajdziemy murale rozglądając się dookoła. Tak też się stało. Po trasie w oczy rzuca się zwłaszcza wielki mural przedstawiający człowieka wyłaniającego się ze ściany, trzymającego małego mężczyznę w dłoni. Mężczyzną tym jest dziadek autorów obrazu, brazylijskich artystów Os Gemeos, który z pochodzenia był Litwinem, a rzeczony mural powstał ku jego czci.

Nieco poniżej sztuki Os Gemeos na ścianach restauracji Keulė Rūkė znajduje się graffiti, przedstawiające dzielących się marihuaną Władimira Putina i Donalda Trumpa. Mural ten został namalowany w miejsce zdewastowanego obrazu całujących się przywódców Rosji i USA, sceny nawiązującej do słynnego graffiti z Muru Berlińskiego (w rolach głównych Leonid Breżniew i Erich Honecker). W bliskiej odległości Hitler, Stalin i Łukaszenka, w dresach z trzema paskami, bawią się przy muzyce z boomboxa, popalając jointy. Nad wszystkim góruje napis „Let’s Roll The Highest Joint Not Build The Highest Wall”. Całość ma zwrócić uwagę na zagrożenia wynikające z rodzącej się przyjaźń przywódców dwóch mocarstw militarnych i osłabienia tym samym NATO (zwłaszcza dla Litwy), a także była głosem w sprawie legalizacji marihuany. Dodatkowo murale są nieźle wykonane . Znajdują się też w dzielnicy, do której trafia się albo z przypadku, albo dla nich, więc można przy okazji przyglądnąć życiu codziennemu Litwinów.

Pamięć o Kresach

Ostatnim punktem zwiedzania Wilna był Cmentarz na Rossie, jedno z tych miejsc, wobec których nie sposób przejść obojętnie, zwłaszcza ciesząc się polskim paszportem. Przed bramą Starego Cmentarzem znajduje się nekropolia wojskowa. Pośród grobów żołnierzy z lat 1919-1920 zbudowano mauzoleum, w którym pochowano matkę Józefa Piłsudskiego. Tutaj, na życzenie samego marszałka, spoczęło również jego serce. W chwili gdy przechodziliśmy między szpalerem nagrobków starsza pani zamiatała opadnięte liście. Wygląda więc na to, że miejsce znajduje się pod czyjąś stałą opieką.

Nieco gorzej sytuacja miała się na Starym Cmentarzu. Pierwsza część, tuż za bramą, obfituje w liczne grobowce o charakterze mauzoleów. Idąc dalej wzdłuż głównej alei znajdziemy pięknie rzeźbione nagrobki. Wśród nich uwagę przykuwa „Czarny Anioł”. Pomnik, odrestaurowany w 2014 roku, wprost zachwyca. Smukła postać wznosi się nad cokołem, przy ziemi przytrzymana jedynie wąskim skrawkiem szaty. W ręku trzyma jednak zerwany łańcuch sugerując, że jej droga wiedzie ku niebu. Wrażenie potęguje ustawienie pomnika na skraju zbocza. W dole zobaczymy zaś starą część cmentarza, gdzie popękane groby i złamane krzyże wzmacniają potrzebę Anioła, aby uciec z tego łez padołu. Było to bardzo mocny akcent. Zasmuceni tym widokiem, zadumani nad przemijaniem, opuściliśmy cmentarz.

Stolica Litwy zachwyciła nas różnorodnością architektury, smakiem tradycyjnych potraw, śpiewem w kościele i licznymi świadectwami powiązań tych ziem z Polską. Szkoda tylko, że przez lata starano się te związki tak mocno ukryć, zatrzeć do tego stopnia, że część zabytków nie przetrwała próby czasu. Ruszamy w dalszą drogę, Białoruś i jej najwyższy szczyt – Dzyarzhynskaya – czekają!